teatr

SZTUKA rozumienia. Między intencją a odbiorem

Napisanie dobrego dialogu w powieści jest sztuką. Nie wystarczy lekkość władania piórem, trzeba przemycić niedopowiedzenia, dwuznaczności, konflikt, napięcie i długo by jeszcze wymieniać. Zostańmy na chwilę przy określeniu sztuka, bo jej poświęcę dzisiejszy wpis. A ściślej, odbiorowi przedstawienia teatralnego i relacji aktor-widz, widz-aktor.


Na jakie spektakle chadzamy najczęściej? Komediowe. Lubimy się śmiać, najchętniej z innych. Nieco gorzej, gdy w postaciach granych przez aktorów dostrzegamy własne przywary. A dostrzegamy?

Swego czasu wcielałam się w rozgoryczoną, zmęczoną życiem, samotną, irytującą, nieszczęśliwą (i mogłabym tak do jutra) Żonę. Przez półtorej godziny sceniczny mąż, niespełniony poeta, wypowiedział następującą kwestię:

Eudajmonia lirycznego poznania

„Szczęście”, Lekkie Teatr Przenośny. Foto: Ewa Dudkiewicz

A ja prasowałam i… gderałam. Pretensje przeplatałam z umizgami, kobiety tak potrafią, żadna sztuka, powiesz. Zatem zmieńmy optykę i skierujmy światła reflektorów na rzeczonego Męża. Siedzi biedaczyna przy stole, emocjonalnie zamknięty, ale jak powszechnie wiadomo, kropla drąży skałę. Pozostają mu gesty, mimika. Czy półtorej godziny (bo tyle trwa spektakl) wystarczy, żeby zareagował? Wystarczy. Co zrobił? Tu już zamilknę i zachęcę Cię, żebyś przejrzał repertuar Lekkiego Teatru Przenośnego, działającego w Chorzowskim Kultury, albowiem Szczęście wraca na afisz (z nową aktorką).

Mistrzostwem jest utrzymanie uwagi widza

przez aktora milczącego, jak w tym wypadku. Inna sprawa, że Mirosław Orzechowski, reżyser i scenarzysta, wcielający się w postać Męża na co dzień jest oszczędny w ekspresji werbalnej. Chyba, że akurat odbywa się próba, potrafi wydobyć głos. Ale, ale! Pomyślmy, czy gdyby zabrakło Żony, stojącej w kontrze do ślubnego, jego rola by wybrzmiała?

I tu docieramy do sedna, aktorzy grają na siebie wzajemnie. Powtórzę dla lepszego zrozumienia: na siebie wza-je-mnie. Gwiazdorzenie owszem, akceptowalne, ale przy monodramie. Jeśli współdzielisz scenę z innymi, choćby najmniej (pozornie) znaczącymi postaciami, zabijasz w sobie egocentryzm. Rzecz trudna, gdyż mowa o artystach, ci raczej częściej niż rzadziej lubią być w centrum uwagi.

„Szczęście”, Lekki Teatr Przenośny

Zbyt wiele spektaklów obejrzałam

W dziesiątkach przedstawień wystąpiłam, aby nie dostrzec pokusy zaślepienia widzów. Powiem więcej (uwaga, wskakuje wątek konfesyjny), sama byłam wodzona na pokuszenie i nagryzłam zakazany owoc. Dokąd mnie to zaprowadziło? Na dywanik reżysera. Bo w teatrze, moi drodzy, to reżyser decyduje, jak dana scena powinna wybrzmieć. Nie podoba się? Masz prawo do suwerennej opinii, szanujemy, ale tańczysz jak reżyser zagra. Zero dyskusji (konsultacje dopuszczalne).

„Serca o zmierzchu”, Lekki Teatr Przenośny

Spektakl przygotowuje się miesiącami, gra latami, więc zespół wypracowuje porozumienie. Zgoła inaczej rzecz ma się z widzem. Przypominam, że najchętniej ciągniemy do teatru na komedie, być może w myśl powiedzenia, że śmiech to zdrowie. A zatem, droga publiko, wybuchaj salwami chichotu, aktorzy to lubią. Reagując na grę pokazujesz, że ich praca ma sens. Podkręca, daje napęd, pomaga przegonić napięcie. Podoba się, jest dobrze. Gorzej, kiedy dobrze nie jest, a ty rechoczesz.

To znaczy?

Rozmowy o tym co nie jest i nigdy nie było, spektakl Lekkiego Teatru Przenośnego, który mnie osobiście porusza najbardziej. I znam powód; dotyka tematów, których w sobie nie przepracowałam, takich jak starość, odchodzenie (w sensie metaforycznym i dosłownym) oraz śmierć. Obserwujemy dwoje ludzi w podeszłym wieku, Ją i Jego, który raz jest Staszkiem, kiedy indziej Heniem. Zależy do której części wyimaginowanych wspomnień, zniekształconych mgłą demencji dociera staruszka. Sceny tragiczne przenikają się z komediowymi, widownia rozsadza salę wybuchami śmiechu. A ja się zastanawiam, czy opowiadanie o zmarłym mężu, któremu na łożu śmierci zmieniało się pieluchy jest wystarczającym powodem, by pozwolić sobie, użyję cenzuralnego określenia, choć na usta ciśnie się inne, niefrasobliwość? Skąd brak empatii, wyśmiewanie ludzkich ułomności, szydzenie z choroby? Pozwól, że spróbuję odpowiedzieć. Ze strachu. Pokrywamy śmiechem zażenowanie, głupotę, pomyłkę. Wzruszamy ramionami, podkreślając bagatelizujący stosunek do popełnionych błędów. Minimalizujemy przewinienia. Tylko widzisz, stosując podobne wybiegi nie unikniesz końca drogi, który dany jest nam wszystkim. Mowa o rozwiązaniach ostatecznych. I co, dalej jest ci do śmiechu?

„Rozmowy o tym co nie jest i nigdy nie było”, Lekki Teatr Przenośny

Widz ma prawo do własnych reakcji

nawet jeśli mijających się z intencją reżysera i aktorów. Trudno mieć do niego pretensje. To trochę, jakby pisarz zarzucał czytelnikom, że niewłaściwie odebrali jego powieść. Poddając dane dzieło, nieważnie, literackie, wizualne ocenie odbiorców, pozostawiamy im wolność wyrażenia własnej opinii. I każdy może odebrać dany obraz inaczej, bo przepuszcza go przez filtr własnych przeżyć, jest wyczulony na określone zagadnienia, znajduje się w tym, a nie innym miejscu rozwoju duchowego, przeżywa wewnętrzny dramat, a może tryska szczęściem tak wielkim, że nie ma głowy do pokuszenia się o głębszą refleksję. I to wszystko jest okej.

„Ostatnie dni przed spodziewanym końcem świata, a bądźcie pewni, że koniec świata nadejdzie”, Lekki Teatr Przenośny

Przypomnij sobie, czy sięgnąłeś kiedyś po książkę, która

zrobiła na tobie wrażenie swego czasu, a teraz, po latach dziwisz się, gdzie zniknęły te wszystkie cudowności, głębie, którymi się emocjonowałeś? I to jest właśnie magia kreacji połączona z twoją własną percepcją. A zatem nie ma niczego złego w sposobie, w jaki odbierasz sztukę teatralną. Pytanie, w jaki sposób się uzewnętrzniasz, przed kim i w jakim momencie. Nie namawiam cię do powściągliwości, naturalna ekspresja jest godna pochwały, ale nie zwalnia cię z myślenia.

Na potrzeby dzisiejszego wpisu sprawdziłam, co o spektaklu Rozmowy o tym co nie jest i nigdy nie było piszą krytycy. W założeniu osoby, które powinien cechować dystans i chłodna analiza. I co znalazłam? Cytuję:

Porządna dawka śmiechu – wszystko dzięki mega skomplikowanym rozmowom, w których można było „obrócić porządnie kota ogonem” oraz zabawnym dialogom, dotyczących sytuacji codziennego życia, a także monodramatem.

„Rozmowy o tym co nie jest i nigdy nie było”, Lekki Teatr Przenośny. Foto Ewa Dudkiewicz

Potwierdzam, mega skomplikowane rozmowy owszem, były, co najwidoczniej zawiesiło poprzeczkę na tyle wysoko, że wspomniany pan krytyk zapomniał o korekcie, stąd błędy gramatyczne w artykule. Co gorsza powołał się na monodramat, czyli gatunek dramatu, w którym głos przyznaje się jednej postaci, akcentując jej wypowiedzi monologami. A dopowiem tylko, że w przedmiotowym spektaklu kwestie dzielone są mniej więcej po równo między główne postaci. Wnioski pozostawiam wam, drodzy czytelnicy.

Pamiętasz szeleszczące papierki

odwijane z cukierków podczas seansu w kinie? Jeśli nie, na pewno zrozumiesz co mam na myśli, gdy przypomnisz sobie Pasję w reżyserii Mela Gibsona i kogoś siedzącego dwa rzędy za tobą, chrupiącego popcorn. Na wielkim ekranie krzyżują Jezusa, a koleś w najlepsze wcina kukurydzę. Otóż w teatrze popcornu nie uświadczysz, przed widzowie nie zajadają słodyczy, za to chętnie komentują, szeptają, wysyłają esemesy, albo, co gorsza, odbierają telefon. Pamiętam, gdy czekałam na swoją kolej w kulisach, moi koledzy grali jakąś scenę. Zadzwoniła czyjaś komórka. Okej, nie powinno się zdarzyć, ale bywa. Ku naszemu (i innych widzów, jak mniemam) zdumieniu, pan odebrał połączenie, tłumacząc rozmówcy, że właśnie jest w teatrze na spektaklu. Ktoś po drugiej stronie chyba niedowierzał, bo pan powtórzył dwa razy:

W teatrze. Tak, w teatrze.

„Serca o zmierzchu”, Lekki Teatr Przenośny

O ile publiczność mogła przypuszczać, że scenka została specjalnie zaaranżowana, tak grających aktorów, kompletnie wybitych z koncentracji, przed wpadką oszczędziła perfekcyjna znajomość tekstu i wielomiesięczne próby. Jednak zanim na powrót osadzili się w swoich kwestiach musiała upłynąć długa chwila. A na scenie każda sekunda zdaje się wiecznością, wierz mi.

Wróćmy do szkoły

Nauczycielki, czyli mały happening o lekkiej wymowie, jak mówi główna bohaterka sztuki pokazuje, z czym borykają się pracownice szkoły. Mamy tu kilka kobiet, różniących się metryką, a co za tym idzie, doświadczeniem. Te młodsze pełne ideałów i wzniosłych haseł, zaangażowane, starsze zaś… Powiedzmy to sobie wprost: rozgoryczone i zdegustowane. Coś ci to przypomina? Jednym jeszcze chce się walczyć, inne dawno się poddały. W trakcie przedstawienia padają takie nazwiska jak Bohumil Hrabal (wybitny twórca literatury światowej, cierpiący na depresję, prawdopodobnie popełnił samobójstwo, wypadając z piątego piętra podczas karmienia gołębi), Jerzy Bereś (nawiązanie do happeningu i performance’u), Vladimir Boudnik (grafik i malarz, bohater wielu opowiadań Hrabala). Scenarzysta (Mirosław Orzechowski, przypomnę) zgrabnie wykorzystuje ich artystyczną działalność na potrzeby spektaklu. I nawet jeśli ktoś nigdy o nich nie słyszał, istnieje nadzieja, że gdy opadnie kurtyna, zechce poszerzyć wiedzę. W dobie Internetu wszystko mamy na wyciągnięcie ręki. Boję się jednak, że publiczność większą uwagę poświęciła niecenzuralnym określeniom, padającym z ust jednej z nauczycielek (uwaga, padną wulgaryzmy): kur*a, ch*j, d*pa.

Powtórzyć? Chyba nie trzeba.

Gwoli ścisłości dodam, że obelżywości użyto w sposób uzasadniony, nie w celu wzbudzenia kontrowersji.

Wyobraźcie sobie taką scenę

W pokoju nauczycielskim siedzi niefrasobliwy uczeń, naprzykrzający się kolegom i personelowi szkolnemu. Zadzwoniono już po ojca, który, miejmy nadzieję, zechce syna zdyscyplinować (bez używania przemocy dodam, bo przecież dzisiaj dzieci wychowuje się bezstresowo, kompletnie wypaczając sens samego założenia). Między emerytowaną nauczycielką a chłopcem ujawnia się różnica zdań. Użyłam eufemizmu, by nie zepsuć wam zabawy, jak już wybierzecie się obejrzeć Nauczycielki.

„Nauczycielki”, Lekki Teatr Przenośny

Nastrój się zmienia, mrok ogarnia salę i wnętrze kobiety. Wspomina ojca, którego pochowała przed laty. Jak wyznaje, przepuściła go przez komin. Nie sama, zleciła to odpowiednim instytucjom parającym się kremacją. Zastygam na widowni, emocje postaci udzielają się i mnie, czuję jej smutek, siada mi na piersi, utrudnia oddychanie. Świat zwalnia, cisza zawiązuje się pętlą wokół szyi. Zagubiona łza zastyga w kąciku, jakby wahała się, co zrobić.

Następuje wybuch ludzkiej głupoty, ha-ha, hi-hi jak sztylet dźga mnie w gołą skórę, kaleczy. Bo przecież kremacja zmarłego to taka śmieszna rzecz. Po co kusić się o refleksję, skoro można prosto z trzewi obśmiać, szczerzyć zęby, rechotać.

Opluć?

Mirosław Orzechowski, twórca Lekkiego Teatru Przenośnego

Teatr bez aktora by nie istniał.

Aktor bez publiczności nie ma racji bytu. Często scena znajduje się na podwyższeniu, ale nie zawsze. Bywałam w takich teatrach, gdzie publika z góry obserwowała przebieg wydarzeń. To nie tak, że jedni bądź drudzy są ważniejsi.

Kiedy następnym razem wybierzesz się do teatru zastanów się nie tylko w co się ubrać, ale co zechcesz z niego wynieść. Bo wiesz, komedia to tak naprawdę jeden z trzech, obok dramatu właściwego i tragedii, gatunków dramatycznych.  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.