Indie,  podróże

Wylądowaliśmy za kratami w Indiach.

Nie sądziłam, że wyląduję za kratami w Indiach. Podróż jarzyła mi w kolorowych barwach nie tylko ze względu na bajeczne sari, ale mnogość aromatycznych przypraw, zapach imbiru, szczęśliwych krów i uśmiechniętych dzieci. Dość nieoczekiwanie nasze plany zweryfikowała szara codzienność. Znaleźliśmy się za kratami.

Środek nocy. Przewracam się z boku na bok rozbudzana intensywnością doznań. Wreszcie przymykam oko, ale o świcie stawia mnie na nogi dziecięcy krzyk. Grupa kilkulatków zdziera gardło za nic mając ciemność, która otula mieszkańców do snu. Harmider cichnie na moment, żeby za chwilę wyrwać mnie z odprężenia. Spoglądam w okno. Niewiele widać, bo słońce jeszcze śpi. Barbarzyńskie dźwięki jak fala pojawiają się, by za chwilę rozpłynąć w ciemności.

Godzina piąta, minut trzydzieści

Pierwsi sklepikarze otwierają kramiki, ludzie wychodzą na ulice. Nie uda się przetrwać do siódmej, wstaję. Dzieci znowu przybiegają, trzeba zatykać uszy. To nie odgłosy zabawy, ale przemocowe działanie żebraków, którzy wymuszają datki biorąc za zakładnika mieszkańców ulicy. Może jutro przeniosą się przecznicę dalej, nie wiem. Jutro ten problem nie będzie mnie dotyczył – dziś jedziemy pociągiem do kolejnej miejscowości. Nie wiemy jeszcze, że wylądujemy za kratami.

Żebracy są wszędzie

Moje wcześniejsze obawy, że złamią mi serce nie sprawdziły się. W Indiach każdy ma możliwość wykonywania pracy, która pozwoli mu przetrwać. Ubodzy ludzie imają się najrozmaitszych zajęć, co budzi mój szacunek. Przed naszym guesthousem każdego dnia o świcie swój kramik z herbatą otwiera przemiły pan. Szklaneczka masala chaj kosztuje 10 rupii (60 groszy). Udaipurczycy przyjeżdzają do niego motorami napełniając termosy, albo woreczki. To najlepszy masala chaj master ever! Tak mówią ci, których spotkamy kilka razy dziennie wspólnie wychylając szklaneczkę słodkiego napoju. Pochodzi z wioski 100 kilometrów stąd, herbatę serwuje każdego dnia przez 16 godzin.

Ten pan ciężko pracuje na każde 10 rupii. Nie wyciąga ręki z pieśnią na ustach „ten rupii, please”. Dziś podszedł do mnie dziesięciolatek na oko, ładnie, czysto ubrany, z pięknym uśmiechem i coś mówi. Nie dosłyszałem, więc proszę, żeby powtórzył, a on z bollywoodzkim uśmiechem „ten rupii?”.

Skoro o Bollywood mowa…

Z pewnością wycieczka do Monsoon Palace kilka km za miastem na szczyt wzgórza wpisuje się w tą opowieść. W Pałacu Monsunowym więziono Jamesa Bonda w filmie „Ośmiorniczka”. Być może to ośmieliło kolejnych Indusów, którym pozowaliśmy do zdjęć. W sumie już nie chce mi się za każdym razem korzystać z okazji i pstryknąć pamiątkę sobie. Nie odmawiamy, pięknie się uśmiechamy i wszyscy szczęśliwi. My z kolei jak tylko zobaczymy małpy biegniemy za nimi błyskając fleszem. Choć dwie agentki postraszyły mnie zębami (ale kły!) jak tylko zbyt blisko podeszłam. Matki z dziećmi – wybaczam ? Nie szczepiłam się na wściekliznę, więc lepiej zachować dystans. Mam za swoje.

Kolejna grupka przystojnych Indusów. Uśmiech, wyciągnięta dłoń z komórką. Już chcę się ustawiać do zdjęcia, kiedy dolatuje mych uszu prośba „mogłaby nam pani zrobić zdjęcie?” O, ja próżna istota!

W oczekiwaniu na masala chaj – najlepszej w Udaipurze!

Docieramy do stacji klejowej

Przed nami 6 godzin indyjskim pociągiem w klasie sleeper. To taki wynalazek, o którym jedni mówią GENIALNY, inni DIABELSKI. Kupno biletu wymaga utworzenia profilu na stronie indyjskich kolei, co wiąże się z dwustopniową aktywacją za pomocą kodu otrzymywanego SMS-em i mailem. Z tym, że wiadomość na polski numer komórkowy często nie dociera, trzeba kontaktować się z helpdeskiem, co komplikuje proces. Happy end pozwala na zakup biletu na długo przed planowaną datą przejazdu, a jest to o tyle ważne, że długodystansowe pociągi objęte są całkowitą rezerwacją miejsc.

Klas w pociągu jest… nie pamiętam, ale z siedem minimum. Jeśli nie uda się kupić biletu na tańszą zawsze pozostaje droższa opcja. Po wyczerpaniu miejsc powstaje tzw. „waiting list” – lista rezerwowa. Po zwolnieniu rezerwacji przez osobę z biletem wskakuje się z „waiting list” na status „confirmed”. Kupno biletu w kasie na dworcu jest możliwe pod warunkiem, że pociąg nie jest pełny, a przy obleganych miejscowościach bilety wyprzedają się kilka tygodni przed czasem. Funkcjonuje także pula biletów dla turystów uruchamiana bodaj 10 godzin przed wyjazdem, ale to już naprawdę loteria.

Tyle teoria

Jak to się ma do naszego transportu? Stacja kolejowa w Udaipurze nie różni się od typowej stacji w Polsce. No, może poza tym, że wystawione są pulpity, na których po wpisaniu numeru pociągu wyskakuje informacja o jego statusie (ewentualne opóźnienie) i numer peronu. Należy ustawić się w odpowiednim sektorze, a ten oznaczony jest na bilecie. Na peronie wskazują go elektroniczne tablice. Na drzwiach wagonu zwykle zawieszona jest lista pasażerów, w naszym wypadku takiej nie znaleźliśmy. Może już się im RODO obiło o uszy, kto wie? ?

Wagon odnaleźliśmy bardzo szybko, choć wkradła się nerwówka. Niby człowiek wie, że dobrze wsiadł, ale co, jeśli go powiezie w przeciwnym kierunku, niż zamierzał?

Brzegowe zdjęcia przedstawiają wagon sleeper’a od środka

Wagon sleepera nie posiada przedziałów, ale coś na kształt boksów z sześcioma leżakami, po trzy na każdej ściśnie. W dzień środkowa leżanka robi za oparcie, na noc podwiesza się ją pasami do pozycji poziomej. Na suficie zamocowano wiatraki, którymi steruje się za pomocą przycisku przy oknie. Jest też gniazdko prądowe.

Okna są dość specyficzne. Nie oszklone, ale zakratowane. Osłania je siateczka (moskitiera) hamująca odrobinę pęd wiatru, ale pozwalająca wpadać światłu. Jeśli nadal za mocno wieje zasuwa się zewnętrzną roletę. Robi się ciemno, za to ciepło. Mamy styczeń, 24 stopnie na plusie. Upałów brak, noce chłodne, więc zasłaniamy ile się da.

Kraty w oknach

Za kratami w Indiach

Zamocowano je dla bezpieczeństwa pasażerów, ale przypomina to z zewnątrz cele więzienne. Po pociągu kręcą się sprzedawcy jedzenia, inni pasażerowie, ważne jest zatem zabezpieczenie bagażu. Wsuwamy plecaki pod dolną pryczę przypinając linką rowerową. Historia zna przypadki kradzieży nawet przez te zakratowane okna. Może to tylko opowiastki z cyklu „porwie cię czarna wołga”, którymi straszyli mnie w dzieciństwie. Na wszelki wypadek chuchamy na zimne. Podróż jest wygodna, a nawet komfortowa. Za kratami pokonamy 300 kilometrów w siedem godzin za 15 złotych. Jedyne zmartwienie jakie nam teraz zaprząta głowę to: skąd będziemy wiedzieli kiedy wysiąść…?

Ale po co się martwić na zapas. Jeśli coś pokręcimy widać… taka karma ?


W Wietnamie popularnym środkiem transportu na długich dystansach są autobusy, jak to wygląda przeczytasz w artykule „Sleeper bus w Wietnamie„.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.