codziennik

Zrównujesz audiobook z książką? Popełniasz błąd

W moim długim życiu kupiłam tylko jednego audiobooka, w dodatku na prezent. Okazał się wzbogacony o elementy dźwiękowe (poza lektorem rzecz jasna), więc bardziej brzmiał jak słuchowisko, co przydawało mu uroku.


Nie lubię audiobooków, jednak uruchomiłam subskrypcję na jednej z popularniejszych platform i podczas urlopu przesłuchałam sześć pozycji. Właściwie niewiele więcej miałam do roboty, więc było przyjemnie i pożytecznie. Gdyby synchronizacja na linii Kindle – aplikacja nie zawiodła, połowę z nich przeczytałbym tradycyjnie (bo ja ebooki traktuję jak standard, nie egzemplarze papierowe, tych nie lubię). Tak więc z przymusu, a nie wyboru, hurtowo połykałam audiobooki.

I ostatecznie przekonałam się, że ta forma do mnie nie trafia

Odpływam myślami, zasypiam, nie smakuję pojedynczych zdań składających się na literacki majstersztyk.

Lubię słowa. Lubię patrzeć na nie, obserwować jak układają się w logiczny ciąg. Sama nadaję ton wypowiedziom, słyszę w głowie głosy bohaterów, wybieram barwę. Jestem wolna od interpretacji lektora. Świat stworzony przez autora widzę przez pryzmat własnych wyobrażeń.

Doceniam audiobooki za to, że umilają jazdę samochodem, sama jednak pokonuję niewielkie odległości. Długie spacery z psem przyjemniej przedreptać w deszczu i wichurze, gdy do uszu sączy się ciekawa historia.

Tylko ja przepuszczam przez siebie takie treści jak lekko strawne danie

Dlatego o ile R. Mroza mogę słuchać, bo bądźmy szczerzy, nie jest to literatura wysokich lotów, ale bardzo zgrabnie poskładane opowieści kryminalne, tak Małgorzatę Wardę muszę sobie dawkować, jak wino dobrego gatunku.

Nie stawiam znaku równości między audiobookiem i książką, ale cieszę się, że mam wybór.

A Ty który team jesteś: papier, eBook, audiobook?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.