codziennik

Psychotropy – remedium na demony

Jesień wwierca się w czaszkę, czemu próbuję dać odpór przyjmując sporą dawkę witaminy D3. Ale i tak wygrywa. Depcze mnie. Nienawidzę jesieni, tej pięknej, polskiej złotej jesieni. Tej deszczowej, wietrznej pory roku. Jestem jak żołnierz na polu walki, którego bohaterskie wypruwanie flaków z miłości do ojczyzny guzik obchodzi, on chce tylko przeżyć. Zakładam karabin na ramię w gotowości naciśnięcia spustu, jeśli sytuacja mnie do tego zmusi. Z góry rozgrzeszam się za krzywą minę, ostry ton, niechęć w stosunku do ludzi, którzy mnie irytują. Plugawa jesień zatruwa moją głowę.

Osiedlowy sklep, żałośne żarciki ekspedientek z podpitymi typami

Jakby w zakresie obowiązków miały: „wchodzić w dupę każdemu klientowi” bez względu na ilość promili w wydychanym powietrzu, a tym może nawet jeszcze głębiej. Maszynka do mielenia mięsa niemrawo przerabia kawałki karkówki. Z oczek wychodzą cienkie glisty zawijając się na podłożonym woreczku jak jelita w brzuchu. Całkiem niedawno składały się na obraz i podobieństwo zwierzęcia, które podobno inteligencją bije na głowę psy. Jedna ręka ekspedientki wkłada mięso w górny otwór i dociska je specjalnym tłokiem, druga pakuje się do ust wydłubując paznokciem resztki jedzenia zakleszczone między zębami.

Wracam do domu niosąc w plastikowej reklamówce padlinę, z której przyrządzę kolację. Nie chcę jeść mięsa, ale mi smakuje. Powinnam znowu obejrzeć filmy z rzeźni, spojrzeć w oczy zarzynanemu cielakowi, usłyszeć kwiczenie świń wyładowywanych z ciężarówek. Działa, choć na krótko. Dobre tyle. Składam reklamówkę i chowam na następny raz. Od plastiku też nie mogę się uwolnić, ale przynajmniej używam wielokrotnie. Taki kompromis sumienia z eko-strażnikiem w mojej głowie.

Psychotropy – remedium na demony

Wichura za oknem nie zachęca do wyjścia. Spłacam jednak dług psu, który działa jak nervosol przytulając się i kochając o każdej porze dnia i nocy. Zapinam smycz i schodzimy powałęsać się osiedlowymi ścieżkami. Sąsiad terroryzujący nas muzyką na full wreszcie odpuścił, a może ktoś odważniejszy wykręcił mu korki. Ciężko się żyje z kimś niespełna rozumu, pozostawionym samemu sobie z własnymi demonami. Psychotropy zmieszane z wódką mszczą się na mieszkańcach osiedla. Czasem wyganiają mężczyznę na balkon wydzierając się z gardła w postaci zwierzęcego wycia. Zastanawiam się kiedy wypchną go przez barierkę na szóstym piętrze. Nie chcę tego oglądać, nie mogę temu zapobiec. Współczuję i nienawidzę jednocześnie. Jedyna siostra zaszyła się w stolicy odcinając kontakt z bratem. Chorym. Psychicznie. Zakład psychiatryczny, do którego systematycznie trafia wypuszcza go po miesiącu-dwóch, NFZ za dłuższy pobyt nie płaci. W ostrej fazie choroby trafia tam znowu.

Podnoszę kołnierz broniąc się przed wiatrem

Kątem oka dostrzegam szarpaninę. Zanim moje oko przywyknie do ciemności, a mózg zrozumie sytuację mija kilka sekund.

– Niech pani dzwoni na pogotowie, szybko!

Mężczyzna leży na kimś okładając go pięścią w odsłonięte żebra. Uniesiona koszulka bezwstydnie pokazuje gołe ciało. Na płycie chodnikowej połyskuje brunatna ciecz. Krew. Krew!

– Niech pani dzwoni! Nikt z sąsiadów nie chce pomóc, udają, że ich nie ma, a ja go muszę trzymać, bo jest agresywny.

Nie mam komórki. Nie zabrałam na spacer z psem, biegnę więc do domu i wracając wybieram 112. Zanim się dodzwonię zauważam, że spacyfikowany agresor to sąsiad z szóstego. Szamocze się i jęczy, z bełkotu kształtują się konkretne słowa:

– To ty mnie rzuciłeś na schody.

– Sam się uderzyłeś – dopowiada naprędce ten, który prosił o pomoc.

Jest sygnał, jest i człowiek w słuchawce.

– Miasto! – przerywa moją wypowiedź.

Przyjmuje zgłoszenie, pyta o stan poszkodowanego, czy zatamowany upływ krwi. Przełącza dalej (pogotowie?).

Relacjonuję ponownie sytuację, proszę o karetkę.

– Czy poszkodowany mieszka w okolicy (mieszka). Jak się nazywa (nie wiem). Czy jest agresywny (jest). Pijany (prawdopodobnie tak). Pod wpływem leków (prawdopodobnie tak). O co się uderzył (spadł ze schodów). Ilu (nie wiem). Proszę powiedzieć z ilu schodów spadł (nie wiem kurwa).

– Czy to ważne z ILU schodów spadł? Spadł ze schodów, jest agresywny, ma rozbitą głowę, leci krew, potrzebuje pilnie pomocy medycznej.

– To bardzo ważne z ilu schodów. To zasadnicza różnica czy z dwóch, czy siedmiu.

– Z pięciu!

Pójdę do piekła, to więcej niż pewne. Skłamałam. A co, jeśli to były cztery schody, albo osiem?

Widzowie coraz odważniej rozchylają firanki

Jeszcze chwilę wcześniej udawali, że porwało ich UFO, albo zapadli w śpiączkę, ale plama krwi się powiększa, a oni rządni igrzysk. Podbiega kilku chłopców z boiska, pomagają trzymać  faceta. Mężczyzna wracający do domu także trzyma słuchawkę i dzwoni po pomoc (jak się później okaże emerytowany policjant). Zostawiam ich samym sobie, nie chcę robić sztucznego tłumu. Obchodzę z psem boisko mając scenkę w zasięgu wzroku. Nie mija 10 minut, dobiega mnie syrena karetki. Chwilę później pobłyskują policyjne koguty.

Zamykam za sobą drzwi mieszkania. Pora spać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.