codziennik

Artysta musi cierpieć

Czy od początku chciałeś być w tym miejscu, do którego dotarłeś? A może w myśl twierdzenia, że artysta musi cierpieć poddajesz się myślom o zmarnowanych szansach, szamoczesz w środku bezskutecznie próbując udowadniać światu jaki jesteś wyjątkowy? Wiem, co możesz z tym zrobić. Moje rady są oczywiste i proste, choć moc wcielenia ich w życie i wyrwanie z marazmu są wyłącznie w twoim zasięgu. Odmień swój los – jeśli takiej odmiany ci trzeba.


Nie ma człowieka, który nie zastanawiałby się, jak potoczyłoby jego życie, gdyby podjął inne decyzje, dokonał innych wyborów. Samo w sobie nie jest niczym złym, gorzej jeśli owa retrospekcja skutkuje poczuciem zmarnowanych szans. 

Zmarnowane szanse

Człowiek od początku wybiera jakieś ścieżki licząc, że doprowadzą go do celu a okazuje się, że albo cel podczas wędrówki się zmienił, albo jest nieosiągalny. Zdarza się, że poniewczasie łapiemy wiatr w żagle realizując własne pragnienia, a nie cudze oczekiwania wobec nas. 

Mając za sobą bagaż doświadczeń łatwiej nam spojrzeć krytycznie wstecz i wskazać palcem moment, w którym źle skręciliśmy. Sęk w tym, że nie wiemy dokąd byśmy zaszli, gdyby nasze losy potoczyły się według scenariusza, jaki dziś napisalibyśmy sobie sami. 

Przez lata staliśmy się innymi ludźmi, doświadczyliśmy blasków i cieni. Na to kim jesteśmy i w jaki sposób myślimy o sobie wpłynęły wszystkie te historie, niejednokrotnie takie, których wolelibyśmy uniknąć. One co do jedenej składają się na nasz obraz i podobieństwo. Każde z tych wydarzeń było cenne, bo przyniosło chwilę refleksji, dało możliwość wyciągnięcia wniosków i jeśli trzeba naprawienia krzywd, bądź oswojenia się z tym, co nieuniknione, a nie zawsze mile widziane. 

Co by było, gdyby…

Dumam tak czasem nad swym losem i zastanawiam w jakim miejscu byłabym dzisiaj, gdybym poszła na studia aktorskie (marzenie od dziecka). Mogłam podjąć ryzyko zdawania do szkoły teatralnej, ale skręciłam w inną ścieżkę sądząc wówczas, że dokonałam najlepszego wyboru. W tym samym momencie pojawiła się też szansa na pracę w radiu (mówimy o czasach licealnych), której nie przyjęłam, bo… a mniejsza o powody. Liczą się decyzje i ich skutki. 

 A rezultat jest taki, że pracuję na etacie w biurze, ale realizuję pasję aktorską na deskach amatorskiego teatru (nigdy nie chciałam grać w filmach), nagrywam podcasty (to niezupełnie radio, ale praca głosem), montuję filmy z podróży, w których obsadzam się w głównej roli! Piszę bloga podróżniczego i nawet ktoś mnie wyłowił z sieci zapraszając do programu telewizyjnego (zobacz). Żadne osiągnięcie, bo w tego typu programach scenariusz nie pozwala na odstępstwa. Kiedy zaproszą mnie do opowiedzenia o moich podróżach z plecakiem (lub na motocyklu), będę miała większą satysfakcję (choć tym razem i tak było sympatycznie, nie przeczę). 

Artysta musi cierpieć

Czy tak bardzo przegrałam swoje zawodowe życie? Jak bardzo byłabym szczęśliwa realizując marzenia z młodości stając się wykształconą i aktywną w zawodzie aktorką teatralną? 

Cierpiałabyś, bo cierpienie jest wpisane w życie artysty

stwierdził mój Ulubiony Mąż. 

Zaoponowałam wówczas twierdząc, że wystarczyłoby mi realizować się na małej scenie, niekoniecznie będąc aktorką wybitną. Innymi słowy poskromić apetyt i cieszyć małymi rolami. 

Cierpiałabyś – powtórzył – artysta ma niezaspokojony głód bycia kimś wyjątkowym, a to balansowanie między uniesieniami i klęskami. Życie wielokrotnie pokazało, że ludzie na świeczniku nie radzą sobie z emocjami. Im wyżej wzlatujesz tym bardziej boli upadek

Właściwie jestem aktorką. Kłaniam się przed publicznością, która bije brawo i nadal mi mało. Bo rola nie taka, bo nie wyciągnęłam z postaci tyle, ile bym chciała, bo warunki nie pozwalają zagrać konkretnej roli. Czy jestem szczęśliwa? Jestem. Przez tych kilka chwil, kiedy światła nie zgasną, a ludzie rozejdą się do domów. Potem zmywam makijaż i z powrotem jestem sobą. Zwykłym człowiekiem, choć z pasją. 

Bo ty wiecznie za czymś gonisz – mówi Ulubiony – a jak już to osiągniesz, to czujesz zawód, bo nie tak to sobie wyobrażałaś

Hm… Ma rację. Z jednym małym wyjątkiem. Na imię mu Azja. Tam czuję się wolna, pełna ekspresji i naprawdę, naprawdę szczęśliwa. Nieważne jak wyglądam, czy z kranu leci ciepła woda i czy pod materacem nie czają się pluskwy. Owszem, mogę potem powiedzieć, że wolę Kambodżę od Wietnamu, albo że doznałam szoku po pierwszym dniu w Indiach, ale w każdym z tych miejsc czułam się szczęśliwa. 

Zawsze z uśmiechem

I chyba wiem, co to sprawia. Tamtejsi ludzie. Zupełnie inni od Europejczyków. Zawsze uśmiechnięci, zawsze życzliwi. To wypływa z ich natury. Nawet sytuacje, w których zostaliśmy wykorzystani finansowo też mają swój urok (na blogu znajdziesz historię oszusta z Wietnamu). Azja w moim sercu ma swoją małą półeczkę. Piszę z pewną nostalgią, bo granice zamknięte (koronawirus), a ludzie żyjący z turystki, których poznałam osobiście na Facebooku piszą w jak trudnej sytuacji się znaleźli. Nie mają pracy, cierpią głód. 

Nie w tym rzecz

To nie tak, że zmarnowaliśmy swoje szanse. To nie tak, że mogło być lepiej. Skutki podjętych decyzji doprowadziły nas do punktu, w którym jesteśmy. W Europie możesz wszystko. Gdybyś urodził się w biernej Azji Twoje problemy byłyby bardziej przyziemne, tam ludzie nie marzą o Ferrari i wycieczce dookoła świata. 

Być może jest inaczej, niż zakładałeś, ale to nie znaczy, że źle. A jeśli uważasz, że postąpiłeś nieroztropnie, to właśnie teraz masz szansę zdecydować co dalej. Nie patrz wstecz, nie wychylaj się do przodu. Teraz jest teraz. Odwagi!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.