
Cenzura w książkach
„A nie boisz się, że wydawnictwo będzie chciało usunąć jakieś sceny z książki?”. Znaczy co, cenzura?
Mniej więcej tymi słowami zapytała mnie podczas spotkania autorskiego jedna z czytelniczek. Ja się w ogóle boję niewielu rzeczy, a jeśli już, raczej tych z rodzaju granicznych, jak na przykład umieranie.
Praca z redaktorem to ingerencja w fabułę, ale nie spotkałam się jeszcze z sugestią, żeby wykasować jakiś fragment. Przemodelować, przesunąć, opisać z innej perspektywy – tak. Usuwanie wbrew autorowi byłoby cenzurą, a na to chyba już dziś nikt się nie godzi.
Jeśli problematyka, sposób przedstawienia fabuły, styl nie znalazłyby przychylności w oczach wydawcy, nie podpisałby umowy z autorem, a ten zapewne szukałby innej drogi dla zaistnienia tekstu.
Niektóre sceny w moich książkach są mocne, wyraziste. Być może część czytelników, sięgając po powieść obyczajową spodziewa się kojących serce opowieści, bo z taką narracją kojarzy się ten gatunek. Nie jest to problem dla wydawcy, dla czytelnika, bywa.
W jednej z opinii przeczytałam:
„Co mi pozostanie w pamięci to brutalne, szczegółowo opisane sceny znęcania się ojca nad matką bohaterki i nią samą jako dziecko. Naprawdę, to nie sa obrazy dla wrażliwych czytelników”.
(zachowano oryginalną pisownię).
Może jestem na dobrej drodze do odczarowania pogardzanego przez niektórych, gatunku?
Nie każdy czuje się komfortowo w stylistyce pozbawionej finezji, takiej, w której akcent kładzie się na brutalną codzienność. Rozumiem, mamy prawo chronić się przed brutalizmem. Niemniej, gdyby ktoś zasugerował, żeby wyciąć wspomniane wyżej sceny, oponowałabym.
A tak między nami, sytuacja z zajzajerem jest prawdziwa. …Teraz zrobiło się naprawdę dramatycznie…
Nie daj się zwieść sielskiej okładce „Mowy nie ma!”. Jeśli jesteś typem wrażliwca, który unika prawdy, nie sięgaj po tę powieść.


