Kambodża,  podróże

Jak straciłam kontakt z rzeczywistością

Zachodzę w głowę jak względnie inteligentna osoba, za jaką się uważam, mogła do tego dopuścić, czyli krótka opowiastka o tym jak straciłam kontakt z rzeczywistością.

Już przed wylotem do Azji nawiązałam kontakt z kierowcą tuk tuka Vichhay Chhom z Kambodży, , który miał nam poświęcić 2 dni na pokazanie Siem Reap od strony nieturystycznej oraz kompleks świątynny Angkor. Moje decyzje okazały się katastrofalne w skutkach i do dziś rozmyślam jak mogło do tego dojść. 

Jak straciłam kontakt z rzeczywistością

Vichhay’a polecił mi na grupie FB jeden z podróżników.  Co prawda w Siem Reap nie ma problemu ze znalezieniem kierowcy, hotele proponują swoich tuk tukowców, właściciele tego środka lokomocji co kilka kroków podjeżdżają do przechadzających się turystów proponując podwózkę. Niemniej zdecydowałam się umówić z polecanym Vichhay’em, ponieważ zdaniem forumowicza wyróżniał się nieszablonową ofertą. Zadzwoniłam przez WhatsApp, ustaliliśmy kilka szczegółów, a potem jeszcze dla pewności potwierdziliśmy daty, godziny, adresy przez Messengera. Przed wyjazdem do Kambodży (wpis o przeprawie pociągiem znajdziesz tutaj), będąc w Bangkoku otrzymałam wiadomość, że Vichhay’owi wypał jakiś ważny egzamin, bardzo przeprasza, ale na jeden z umówionych dni wyśle do nas kolegę, a sam pokaże nam miasto drugiego dnia. Zaproponowałam zmianę planów tak, żeby spędzić razem dwa dni, na co ochoczo przystał.

Potwierdziłam na Messengerze spotkanie

Kilka dni później, będąc już w Kambodży skontaktowałam się wieczorem po pełnym wrażeń dniu w pływających wioskach na jeziorze Tonle Sap i stuprocentowo potwierdziliśmy, że nic się nie zmienia. Dowiedziałam się, że egzamin na przewodnika w kompleksie Angkor niestety poszedł kiepsko, więc V. będzie przystępował ponownie, ale zgodnie z prawem dopiero za dwa lata. 

Spojrzał na mnie z niewyraźną miną

Nastał kolejny poranek. Zabraliśmy plecaczki z pokoju, zamówiliśmy śniadanie i przekąski na cały dzień zwiedzania. Z naszego pokoju do restauracji hotelowej trzeba było przejść kilka metrów (stoliczki wystawione były zaraz przy ulicy). Kątem oka widziałam grupę tuk tukowców, a wśród nich jednego, który wyróżniał się promiennym uśmiechem. Ponieważ było jeszcze pół godziny do umówionego spotkania spokojnie zasiedliśmy do śniadania. Byłam bardzo podekscytowana i co chwilę zerkałam na drugą stronę ulicy, gdzie siedzieli kierowcy czekający na klientów. W pewnym momencie mój mąż zauważył, że V. przyjął jego zaproszenie do znajomych na FB.  Teraz już miałam 100% pewności, że siedzi tam i zabija czas buszowaniem w sieci. Po śniadaniu podeszliśmy do kierowcy, przywitaliśmy się i ustaliliśmy plan zwiedzania świątyń oglądając szczegółowo mapkę. Tuk tuk powiózł nas na obrzeża miasta do kas biletowych, odstaliśmy swoje w kolejce, zapozowaliśmy do zdjęcia (na biletach drukuje się podobiznę właściciela) i z wejściówkami wróciliśmy na ogromny parking, gdzie czekał nasz kierowca.

Oczy V. zrobiły się oookrągłe

Wszystko zajęło nam dobrą godzinę, było gorąco i gwarno (wszędzie tłumy turystów). Bardzo chcieliśmy odjechać już w stronę kompleksu Angkor i skryć się w kojącym cieniu świątyń. Wspomniałam, że bardzo mi przykro z powodu oblanego egzaminu na przewodnika. V. spojrzał na mnie z dość niewyraźną miną mówiąc, że nigdy nie chciał być przewodnikiem. Żyje z prowadzenia tuk tuka i to mu wystarcza. Trochę się zdziwiłam, bo przecież jeszcze wczoraj pisaliśmy o tej sytuacji, ale uznałam, że być może zawiódł mój angielski i nie zrozumiałam go dobrze. W plecaku wiozłam polskie krówki dla syna Vichhay’a. Ze zdjęć na FB patrzył na mnie przesłodki malec, więc zawczasu pomyślałam o drobiazgu dla niego. Spytałam jak się miewa synek, ale twarz V. wykrzywiła się w niemym zdumieniu.

– Vichhay, pytam o twojego syna. To zdjęcie w chustce na głowie było śliczne. Masz piękne dziecko.

Teraz już oczy V. zrobiły się OOOkrĄĄAgłe i z lekkim niesmakiem odparł, że nie ma ani żony, ani dziecka.

– Jak to Vichhay, widziałam na Facebooku! Przecież jesteśmy wirtualnymi znajomymi, nie dalej jak wczoraj pisaliśmy na Messengerze.

V. nie przypominał sobie naszej rozmowy. Wyjęłam komórkę i pokazuję mu offline:

– Patrz, to ty! A to twój syn, który jak mówisz nie jest twoim synem, czegoś tu nie rozumiem. Umawialiśmy się na ósmą rano pod hotelem.

Dotarło do mnie co zrobiłam

Chłopak pokazał swój profil i okazało się, że ma na imię Chhun Bunchhean i zupełnie inny profil, niż ten wskazywany przeze mnie. Dotarło do nas, że popełniłam straszny błąd.  Wzięłam go za naszego kierowcę, tymczasem to był zupełnie innych chłopak, w dodatku nic a nic niepodobny do tego ze zdjęcia profilowego mojego „znajomego”. Cała nasz trójka pobladła. Zegarek wskazywał 9:30, więc mogłam przypuszczać, że prawdziwy Vichhay czeka pod hotelem, pewnie wściekły. Na domiar złego nie kupiliśmy w Kambodży kart do telefonu i nie mogliśmy się z nim skontaktować. Chhun nie był chętny do użyczenia nam swojego; pewnie obawiał się, że straci klientów, a omówiliśmy już szczegóły na najbliższe dwa dni.

Każda decyzja była teraz złą decyzją

Powiem szczerze, że pierwszy raz w życiu nie wiedziałam, co mam zrobić. Może poza tym, że MUSZĘ zadzwonić do Vichhaya. Każda decyzja była teraz złą decyzją. Jeśli poproszę V., żeby podjechał pod kasy zrobię na szaro chłopaka, z którym tu dotarliśmy i do którego sama podeszłam (nie narzucał się nam przecież). Ale przecież pod hotelem zostawiłam przewodnika, z którym umawiałam się od dwóch tygodni! Wspólnie z mężem postanowiliśmy zostać z Chhunem, ale powiadomić Vichay’a o całym zamieszaniu. Chhun podjechał do spożywczaka, kupił zdrapkę zasilającą konto (faktycznie nie miał środków) i wybrał numer, który mu podałam. Wytłumaczył V. po khmersku co się dzieje, a ja już po angielsku przepraszałam go po stokroć. Potworne uczucie. V. był rozgoryczony, odmówił kilku innym turystom, cały ten czekał tylko na nas. Nie wiedziałam jak mogłabym zadośćuczynić. Miałam przed oczami biednego chłopaka z wioski pozbawionego dwudniowego zarobku i twarz jego synka ze zdjęć. Poprosiłam, żeby podjechał wieczorem do hotelu. Nie mogłam zakończyć tej sprawy na tym jednym telefonie.

W ciągu dnia skorzystałam z darmowego wifi i oczy zalał mi potok wiadomości na Messengerze, których autorem był V. (jeszcze sprzed rozmowy telefonicznej).

Gdzie jesteście, czekam na was w umówionym miejscu, halo czy jesteś tam, odezwij się proszę, odmówiłem innym klientom, ustaliliśmy przecież szczegóły, o co chodzi, co się dzieje, stoję tu już godzinę i nie widzę cię.

Serce mi się rozsypało na drobne kawałki. Napisałam jeszcze raz wyjaśnienie, przeprosiny, a Vichhay odpisał, żebym się już nie martwiła, no trudno, stało się. Mam się cieszyć z wycieczki i nie myśleć o tej sytuacji, nie psuć sobie dnia. Powiedzcie sami, czy to nie jest mądry facet?

W Polsce mijamy się bez słowa 

Wieczorem podjechał jak ustaliliśmy. Wyszłam z pokoju i z ciężkim sercem przywitałam się z Vichayem. Staliśmy tak chyba z godzinę i rozmawialiśmy o wszystkim, o jego oblanym egzaminie, o marzeniach, o planach na przyszłość. Trochę się pośmialiśmy. V. wspomniał, że podjeżdżając pod hotel widział dziewczynę bardzo podobną do mnie i też niewiele brakowało, żeby mnie z nią pomylił. Przyznałam, że nie wzięłam pod uwagę jednej ważnej rzeczy, mianowicie, że tutaj wszyscy są niesamowicie mili, uśmiechają się do innych. W Polsce raczej mijamy się bez słowa, wpatrzeni w czubki własnych butów, dociążeni codziennością. Powinnam wziąć tą poprawkę zanim podeszłam do Chhun’a. W końcu zaproponowałam rekompensatę w postaci rozliczenia się za ten stracony dzień. Uznałam, że przynajmniej tyle mogę zrobić. Vichhay trochę się zdumiał, ale przyjął pieniądze mówiąc, że robi to głównie z tego powodu, żeby pomóc mi pozbyć się wyrzutów sumienia. Sądzę, że faktycznie ten gest więcej znaczył dla mnie, niż dawał wymierną korzyść Vichhayowi.

Nieoczekiwana zamiana miejsc

Bardzo żałuję, że doszło do tej nieoczekiwanej zamiany miejsc. Nasz kierowca był bardzo miły, serdeczny, pokazał wiele interesujących zakątków, ale zabrakło mu całej wiedzy, jaką posiada Vichhay i dzieli się z klientami. Na pewno inną jakość miałoby całodniowe zwiedzanie świątyń kompleksu Angkor, gdybyśmy posłuchali o historii tego miejsca. Można oczywiście zapłacić za licencjonowanego przewodnika, ale Vichhay bez dodatkowych kosztów ubarwia pobyt swoją wiedzą. Fakt, że nie zdobył licencji jest tylko małym niedopatrzeniem i jestem pewna, że przy swojej ambicji osiągnie swój cel. Serdecznie mu tego życzę.

___________________________

Kontakt z Vichhay’em (Siem Reap):

Profil firmowy na Facebooku: Vichhay reisefuhrer fahrer

Profil prywatny: Vichhay Chhom

WhatsApp: +85598444848

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.