codziennik

Morderczy Marsz

Wyobraź sobie stu chłopców wyruszających w morderczy marsz po Stanach Zjednoczonych. Finał wędrówki przypada na miejsce, do którego dotrze ostatni z nich. Co z pozostałymi? W opisie wydawcy możemy przeczytać: „Gra toczy się o bardzo wysoka stawkę. Najwyższą z możliwych”.

Zaiste, tak właśnie jest. „Wielki Marsz” Stephena Kinga, dzisiaj o tej książce.


Trochę waham się, czy polecić ci tę książkę, ale mimo kilku wątpliwości, do których za chwilę dojdę, zaryzykuję i powiem: czytaj. Przede wszystkim to nie ten King, którego prawdopodobnie znasz. Tutaj zresztą ukrył się pod pseudonimem Richard Bachman. Oto mamy stu chłopców ruszających na wielokilometrowy marsz, gdzie nie ma przystanków, chwili wytchnienia i snu. Są odciski, krwawiące pięty, głód, biegunka i omamy. Wszystko na oczach wiwatującego tłumu, rozkładającego koce piknikowe, podczas gdy tamci są już na granicy śmierci z wyczerpania. Istnie reality show.

Tego mi brakuje

Brakuje mi klarownych motywacji tych chłopców. Stają na granicy życia i śmierci, niejako bez powodu. Domyślam się, że może chodzić o kwestie ambicjonalne, zdobycie popularności, być może pieniądze, ale wszystko funkcjonuje zaledwie w mojej wyobraźni Czy o to chodziło autorowi, o tę wolna przestrzeń, która miał zagospodarować według własnych kryteriów?  

Pozornie w książce dzieje się niewiele, jeśli chodzi o akcję. Chłopcy idą, świat patrzy. Jednak gdyby przyjąć, że jest to opowieść o ludzkiej psychice i wytrzymałości, a ku temu zmierzam, mamy głębię ludzkiej natury i odarcie z człowieczeństwa. Brakuje kilku kropek nad i, zakończenie jest dalece niesatysfakcjonujące i wcale nie dlatego, że od początku nawet mało roztropny czytelnik prawidłowo wytypuje zwycięzcę. Trochę jakby ktoś wyrwał ostatnie strony i drwił teraz z odbiorcy. Czuję się nieusatysfakcjonowana, ale przyznać tez muszę, że nie jest typowe otwarte zakończenie. King sprawił, że miele w głowie rozmaite scenariusze i zastanawiam się, co było dalej. Mistrzostwo.

Inspiracja?

Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy to koreański serial  „Squid game” i pomyślałam sobie, oj nieładnie tak kopiować. Zaraz jednak nadeszła refleksja, że to King był pierwszy! Szokuje, że w obliczu śmierci ci chłopcy oddają się rozmyślaniom o seksie, podnieceniu i nie przeszkadza im w tym defekowanie w biegu, bo zatrzymanie się grozi kulka w łeb. I tutaj kolejny trop: wojna,  bombardowania, ludzie szukający schronienia w kanałach i zbliżenia intymne, bo ludzie potrzebują miłości.   

Czytelnik przyzwyczajony do szybkich zwrotów akcji może się nudzić. Tutaj fabuła porusza się rytmem marszowym. Jednostajnym, mozolnym, ale prącym naprzód. Kto się nie dostroi, odpada.

Wróćmy do braku motywacji. King nie wyjaśnił, sąd idea corocznego marszu i co gorsza, skąd przyzwolenie społeczeństwa na bezlitosny mord młodych ludzi. Być może kluczem do połączenia kropek są cytaty z teleturniejów otwierające kolejne rozdziały.

Śmierć i Wielki Marsz

Śmierć jako forma rozrywki nie jest nowym wymysłem. Już w rzymskim Koloseum krwawa jatka wzbudzała zainteresowanie. Publicznie wymierzana kara śmierci przyciągała tłumy. King w powieści „Wielki marsz” wykorzystał ludzkie instynkty i skłonność do podglądania. Jeśli nie boisz się stanąć po w oko z własnymi instynktami, sięgnij po „Wielki Marsz”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *