Chorwacja,  podróże

Pod namiot do Chorwacji

…czyli o pewnej katastrofie budowlanej zaraz po tym, gdy wybraliśmy się pod namiot do Chorwacji.

Coraz więcej osób dedyduje się na taki wyjazd. W zasadzie blisko, pogoda gwarantowana, morze cieplutkie, niedrogo ( porównując do kurortów nad Bałtykiem rzekłabym nawet, że tanio). W końcu dałam się namówić i postanowiliśmy sprawdzić jak bardzo zakochamy się w tym kraju. W grę wchodził wyjazd pod namiot.  

Pamiętam czasy, kiedy jako dziecko jeździłam pod namiot z rodzicami. Pakowaliśmy do „malucha” stelaż (kilka worków aluminiowych rurek), materiał, śledzie i takie tam. Rozbicie psiej budki (taki trójkątny domek) zajmowało ze dwie godziny. Bardzo zazdrościłam innym namiotów willowych, w których można było się wyprostować, rozstawić stoliczek i grać w karty w razie deszczu. W naszym prawie dorobiłam się garba, bo wymagał nieustannego pochylania pleców. Nie narzekam – wspominam. Kochałam te wyjazdy. Gotowanie na dworze na butli gazowej, mycie głowy w strumieniu (raz zakręcili wodę w łazience). Pamiętam do dziś to przeszywające, wręcz lodowane zimno i dezaprobatę mamy (zapalenie płuc gwarantowane). Nawet kataru nie dostałam. Ot, uroki dzieciństwa. 

Kiedy więc zdecydowlaiśmy z mężem, że zaatakujemy tak chwaloną Chorwację miałam tylko jeden warunek: musimy kupić prawdziwy namiot. I kupiliśmy. 6-osobowy. Z przedsionkiem. Do tego szafkę kuchenną i milion drobiazgów. Czy było nam wygodnie? No zgadnijcie. Można było w nim tańczyć (ale mąż nie chciał :)). Tylko kiedy przyszło nam go składać i przewozić w miarę poruszania się po wytyczonym szlaku zrobiło się jakoś tak… czasochłonnie. 

Pierwszy kemping (pole namiotowe)

Auto-Camp „Putnica”, Petrace

Największy sentyment mam do pierwszego kempingu. Las, turystów jak na lekarstwo, głównie niemieckie campery trzymające się na uboczu. My sąsiadowaliśmy z czeską rodzinką. Facet siedział sobie spokojnie sącząc piwo i przyglądał się jak rozkładamy namiot. Na youtube wyglądało to całkiem prosto. Ciach, ciach, tu naciągnąć, tam przepleść i… gotowe! No to naciągamy, rozwijamy, przekładamy i.. dupa. Poddaliśmy się. Na moment, bo przecież gdzieś spać musimy. Deszczu co prawda nie będzie, ale może jakiś zwierz nas zje? Nie ma się co śmiać, chodził tam taki jeden. Żółw taki. Wyżerał nam arbuzy.

Nie wspominając o cykadach wielkości mojej dłoni. Buszowały w koronach drzew i przyprawiały o ból głowy (normalnie jakby sąsiad wiercił dziury w suficie; nieustanie przez dwa tygodnie). No więc przysiedliśmy padnięci, bez szans na lepsze jutro, wykończeni po 15-godzinnej podróży, gotowi umierać. Ostatnią deską ratunku okazał się youtube. Znaleźliśmy w sobie resztki sił i metodycznie, klatka po klatce i krok po kroku rooozkłaadaaaliśmyy namiot.

Pod namiot do Chorwacji
pod namiot do Chorwacji - żółw

Największy namiot świata dla dwóch istot ludzkich.

Biorę odwet za czasy psiej budki, niech turyści z willowymi nie myślą sobie, że ja z tym garbem na plecach już tak do końca życia będę. Pałąki przepchnięte przez właściwe dziurki (bo teraz to takie giętkie wędki do iglo stosują), szmata leży jak szmata. Wystarczy podnieść do góry i umocować śledzie. Nie sądzicie chyba, że pojechaliśmy nieprzygotowani? Bynajmniej! Drogą kupna nabyłam gumowy młotek. Taki, co to główek śledzi nie niszczy. No ale i śledzi nie wbija. Może parawanom na piasku daje radę, ale tu ni cholery. Ostatnia prosta i człowiekowi psychika siada. Żar leje się z nieba, wycieńczenie organizmu daje się we znaki. Nic, tylko palnąć się młotkiem  w łeb. Tylko po co, skoro gumowy? Trupem nie padnę. 

Pod namiot do Chorwacji
Pod namiot do Chorwacji

Wreszcie przybywa królewicz na koniu. Dobra, przesadzam. Pan Czech do najpiękniejszych nie należał, ale widać piwo wzmogło w nim potrzebę nawiązania więzi braterskiej z przyjaciółmi z Polszy (jak to mówią Polak Węgier dwa bratanki).  Że co, że to nie Węgier? Mniejsza, ważne, że miał MŁOTEK. Prawdziwy. Jebudu tu, jebudu tam i namiot stanął. Największy namiot świata. W sam raz dla sześciu osób. A jak by się uprzeć i ktoś chciał w przedsionku nocować to i dla ośmiu. 

Faktycznie zaprzyjaźniliśmy się z tą rodziną i niejedną wycieczkę wspólnie odbyliśmy, przy ognisku wspólnie jadło dzieliliśmy. Jednego tylko im nie daruję: bimbru ze śliwek. Mój mąż asertywny jest, to nie cierpiał, ze mną sprawa miała się zgoła odmiennie. W przypływie szczerości Pan Czech (nie pamiętam jak się zwał, no zapomniałam, tylko ten młotek mi się jawi wyraźnie pod powiekami) przynał, że obserwował nas z właścicielką pola namiotowego podśmiewując się z naszej nieporadności, aż ta trąciła go łokciem i poradziła, żeby przybył nam z odsieczą (czytaj: z młotkiem). Wbrew temu lekko idiotycznemu doświadczeniu właśnie to pole kempingowe wspominam najmilej. W przeciwieństwie do kolejnego…

Otóż trafiliśmy do pana, który wydzielił parcele tak, jak się kiedyś uprawiało pola tarasowe. Tak schodkowo. 

Pod namiot do Chorwacji
Pod namiot do Chorwacji na mini kemping

Jeden schodek po drugim, a na każdym z nich mieszkańcy w swoich budkach. Ciężko było nam się rozłożyć z tym wieloosobowym kolosem. 

Ciasno jak cholera, w dodatku zero przestrzeni na dach, który uginał się pod sufitem (dla turystów piętro wyżej był podłogą). Taki koślawy, odchudzony, bez wykorzystanego potencjału. Największy namiot świata. Na domiar złego w trakcie rozkładania (szło nam już całkiem sprawnie) podszedł herr boss i przywołał nas do porządku mówiąc, że to parcela na dwa namioty i mamy się ścisnąć na połowie (chyba, że zapłacimy za drugą). Na litość boską!

Pan gospodarz zresztą był wybitnie utalentowany. Na jego posiadłości nie marnowało się nic. Stołek bez nogi? Przecież można podeprzeć pod murkiem i przywiązać do ogrodzenia. Widelec bez ząbka? A co to dwa nie wystarczają, żeby nabić pomidorka?  Dziurawa konewka? W sam raz na kwietnik. Dlaczego zgodziliśmy się na to wszystko? Zatoka. Zatoka była najpiękniejszą, na jaką przyszło nam w życiu patrzeć. Nie można było po prostu zapakować się i jechać dalej. 

Pod namiot do Chorwacji?

Tam upał odbiera energię, a ty ani nie możesz otworzyć materiałowych „drzwiczek”, bo cię robactwo zeżre w nocy i czujesz się jak w woreczku foliowym, ani ich zamknąć, bo się udusisz. Są chwile, gdy zdajesz sobie sprawę, że mąż poszedł do samochodu po jakiś drobiazg i nie ma go stanowczo za długo. Lekko panikujesz wyobrażając sobie, że padł trupem raniony palącymi promieniami słońca, a w najlepszm przypadku dostał udaru. Lecisz co tchu i widzisz, że silnik uruchomiony, a on siedzi w środku. Łapiesz za klamkę, wkładasz głowę i pytasz:

– Co ci jest?! Co się stało?

– Nic. Klimatyzację włączyłem. 

Kurtyna.

Żeby nie było, ja uwielbiam wysokie temperatury, funkcjonuję wtedy całkiem przyzwoicie. Tylko jest jeden mały drobiazg: każdy przeciętny wakacjowicz wraca z plaży jak po kilku godzinach ciężkich robót w okopach, bierze prysznic, kładzie się na łóżko i oddycha schładzany klimatyzacją.

A jakie są realia wkacjowicza namiotowego? Dzień i noc bez tchu, w temperaturze 28 stopni (nocą) i 39 st. (za dnia). Ratunku szuka na zakupach w pobliskim markecie, gdzie nie oszczędzają na klimatyzacji (różnica temperatur jakieś 21 stopni). Podobno trafiliśmy na ekstremalne warunki pogodowe (wierzę, rok później koleżanka słała zdjęcia w puchowej kurtce smaganej deszczem. Też ekstremalnie, tylko w drugą stronę). 

Mój namiot w Chorwacji nie postanie

Ci, którzy mnie znają wiedzą, że napisałam to wszystko z małym przymrużeniem oka. Ale też nic z tego, co przeczytaliście kłamstwem nie jest. To moje prywatne odczucia i przeświadczenie, że moja noga w Chorwacji (pod namiotem) już nie postanie. Choć znam takich, którzy uważają taką formę spędzania urlopu za fantastyczną i nie zamieniliby namiotu na hotel 5-gwiazdkowy.

Co dalej?

Mamy lipiec. Druczek urlopowy na biurku szefa czeka na parafkę. Jeszcze kilka dni i jedziemy na urlop do Rumunii.

Pod namiot 🙂 

Na swoją obronę mam tylko tyle, że to 2-osobowe, mini iglo. Inne nie zmieści się na motor!

Siła wyższa, co zrobisz…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.