
Skarb w cieniu Taj Mahal
Taj Mahal nazywany jest Perłą Agry, albo Pomnikiem Miłości. Prawdą jest, że na tle miasta wyróżnia się swoim pięknem szczególnie, że okolica wygląda jakby właśnie wybiło szambo. Co przerażające – ludziom zdaje się to nie przeszkadzać, a już na pewno turystom zwiedzającym ze zorganizowaną grupą. Ci wysiadają z autokarów na parkingu nie mając pojęcia co dzieje się kilkaset metrów dalej. O ile nie namawiam do oglądania świń ryjących w rynsztoku, tak do zboczenia ze szlaku dosłownie 200 metrów od Wschodniej Bramy, w kierunku najprawdziwszego skarbu Agry już tak. I nie mówię tu bynajmniej o mauzoleum Taj Mahal. Prawdziwy skarb w cieniu Taj Mahal to…
Siedzę w pociągu. Znowu. Przestaje to być atrakcją, ale nadal cieszy. Dolna prycza wydaje się miękka do czasu, aż nie zechcę się położyć na dłużej, niż kwadrans. Cienka gąbczasta powłoka nie jest w stanie odeprzeć nacisku mojego ciała. Obrazy za oknem przesuwają się sennie. Znacznie ciekawiej jest wewnątrz wagonu. Korytarzem suną panowie nawołując „cháj, cháj”, albo proponując coś na przegryzkę. Mój współpasażer decyduje się na ryż z warzywami. Sprzedawca stawia wiadro na ziemi, wyciąga tekturową miseczkę. Jego dłoń zanurza się w potrawie, by za chwilę nałożyć kilka garści wprost do miski. Jedzenie rękami jest w Indiach powszechne, jednak nakładanie komuś jedzenia w taki sposób mnie odrzuca. Dziękuję w duchu, że nie poprosiłam o porcję dla siebie, choć żołądek przypomina o swych potrzebach.
Pasażer wydaje się jednak zadowolony. Ewentualne wątpliwości rozwiewają dźwięki, które wydaje. Mlaskanie jest tu tak samo częste jak bekanie po posiłku. Bardziej mnie to bawi, niż zniesmacza. Nie radzę sobie jednak z wszechobecnym harkaniem. W niektórych miejscach umieszczane są tabliczki z napisem „zakaz plucia”. Wszystkiemu winien betel (paan) do żucia. Barwi zęby i ślinę na czerwono, uzależnia, ale wywołuje niezły haj i życie robi się piękniejsze. Podobno. Waldek próbował i nie odleciał. Może za małą porcję przygotował mu uliczny sprzedawca, a może pierwszy raz nie daje kopa.
Osaczeni
Przed dworcem dopadają nas kierowcy tuk tuków. Przywdziewamy zbroję:
uśmiech, „no sir, thank you”, pewnie kroczymy naprzód. Po 20 minutach dojeżdżamy uberem pod hotel. W recepcji patrzy na nas Jezus, Shiva, Sai Baba. Tego pierwszego poznaję od razu, Shiva przypomina Zeusa, postać Sai Baby zaś interesowała mnie na długo przed wyjazdem. Sathya Sai Baba uważał się za reinkarnację indyjskiego guru Shirdi Sai Baby, Ramy, Kryszny, Śiwy i Śakti oraz zstąpienie Boga, „ojca, który posłał Jezusa”. oskarżany był między innymi o fałszowanie cudów, molestowanie seksualne młodych mężczyzn, a nawet gwałty na nieletnich chłopcach. Właściciel hotelu należy do jego zwolenników z uwagi na działalność edukacyjną. Program „Wychowanie w wartościach ludzkich” opiera się na dialogu międzyreligijnym, tolerancji dla innych wyznań, technikach medytacyjnych.
Zimniej, niż w styczniowej Polsce
Ciepłej wody brak. Nie zaskakuje mnie to i nawet nie narzekam. Nie ma też okna, za to na łóżkach zalegają ciężkie koce. Lekko zatęchły pokój da nam wytchnienie na jedną noc, przeżyjemy. Niedogodności wynagrodzi śniadanie na dachu z widokiem na Taj Mahal.
Wstajemy i trzęsącymi się z zimna rękami doprowadzamy do ładu. Wspinam się na roof top z aparatem w dłoni. Świat zalało mleko. Nic nie widać, może poza stolikami w odlegości 10 metrów. Gdzie Taj Mahal?! TAM – pokazuje palcem pan z personelu. Mgła opadnie koło południa, nie ma się dokąd spieszyć. Zamawiam zupę czosnkową i herbatę z imbirem, byle coś mnie rozgrzało od środka. Trzeba pić szybko, bo stygnie w oczach.
Chcielibyśmy najpierw obejrzeć Taj Mahal od strony rzeki Jamuny, za ogrodzeniem, ale na drodze staje nam policja. Żadnego przejścia, blokada. Znaleziono wczoraj zwłoki, badają teren. Zawracamy. Przypomina mi się, że blisko East Gate (wschodniej bramy) mieszka Polka, która na grupie FB radzi czasem wybierającym się w te rejony turystom i zaprasza przy okazji na herbatę. Wspólnie z mężem prowadzą szkołę dla biednych dzieci.
Pokazuję jej zdjęcie ulicznym sprzedawcom
– To Zuza, zaprowadzę cię, chodź.
Po dwóch minutach wchodzimy na podwórko, na którym bawią się dzieci.
W Indiach około 70 mln dzieci nie chodzi do szkoły, a jedna trzecia społeczeństwa to analfabeci; wśród kobiet odsetek osób nieumiejących czytać i pisać wynosi nawet 50 proc. Rodzice najbiedniejszych dzieci potrzebują ich do pracy i zniechęcają do chodzenia do szkoły. Z kolei dla tych, którzy chcą kształcić swoje dzieci, często przeszkodę stanowią finanse, w tym koszty szkolnych mundurków i podręczników.
Po owocach poznasz ich
Zuzanna i Anil Gupta (Polka i Indus) kontynuują dzieło zapoczątkowane przez Subhasha Guptę (ojca Anila) otaczając opieką edukacyjną ubogie dzieci. W szkole uczą się dzieci sklepikarzy, robotników, sprzątaczy, pracowników fabryk w wieku od 3 do 20 lat. Otrzymują szansę na dalszą edukację i zmianę sposobu życia. Szkoła nie otrzymuje wsparcia od urzędu, czy państwa, jako prywatna placówka utrzymuje się sama. Roczne czesne wynosi od 40 do 100 dolarów. Nie wszystkich rodziców stać na taki wydatek.
Patrzymy na tańczące dziewczynki, które przygotowują się do festiwalu. W pracowni chemicznej (Anil posiada doktorat właśnie z chemii) dzieci wykonują prawdziwe doświadczenia. Jest nawet telewizor z darów i tablice do nauki angielskiego, sfinansowane przez dobrego człowieka.

Najmłodsze wybiegają nam naprzeciw i krzyczą: „dzień dobry”.
Namaste – odpowiadamy z uśmiechem. Krzyki, piski, wielka radość. Na widok aparatu ustawiają się do zdjęcia nieproszone. Nie mogę się nadziwić jak kilkulatki same w minutę formują grupkę bez pomocy nauczycielki.
Co dalej
Zuzanna ma wiele planów związanych ze szkołą. Chciałaby, żeby w ramach nagrody za dobre wyniki egzaminów państwowych kilkoro dzieci odwiedziło Polskę. Póki co budżet pozwala na prezent dla najzdolniejszego ucznia, którym jest rower – w tutejszych realiach nieosiągalne marzenie.
Szkoła kształci 400 uczniów, zatrudnia 18 nauczycieli (którym trzeba wypłacić pensję). Biedniejszym rodzinom pomagają finansowo, kupują mundurki, książki i przybory szkolne. Jak twierdzi Zuzanna jest to zwyczajny odruch serca, nie bohaterstwo.
Opuszczamy szkołę z gotowym planem działania po powrocie do Polski. Mój dylemat co zrobić, by wesprzeć tutejszych w postaci długofalowego planu (dać przysłowiową wędkę) został rozwiązany. Zaangażuję się w pomoc dzieciakom poprzez sfinansowanie stypendium. Teraz zostawiam drobną darowiznę bo wiem, że pieniądze zostaną odpowiedzialnie wykorzystane.
Policyjne zasieki przed Taj Mahal
Chwilę po kontroli bezpieczeństwa przed wejściem do Taj Mahal umiera bateria w aparacie. Jestem zła, że nie zabrałam zapasowej, ale istniało ryzyko, że cofną mnie z nią na bramce. Zwiedzanie mauzoleum obwarowane jest wieloma restrykcjami. Waldkowi każą zostawić taśmę klejącą (kupił do sklejenia czegoś tam), Magdzie zabierają cukierki. Moja torebka na szyi z paszportem i kartami przechodzi, choć chyba tylko dzięki dobrej woli ochrony. Ratuje mnie komórka, to nią nagram filmy i wykonam zdjęcia.
One pic, maam?
Zanim dojdziemy do Taj Mahal odbywamy niezliczone sesje zdjęciowe z Indusami. Śmiejemy się, że gdyby pobierać drobną opłatę odbilibyśmy sobie sporą cześć kosztów podróży. Nigdy nie odmawiam, choć uczę się stawiania granic. Jeden chłopak prosi, żebym położyła rękę na jego ramieniu, ale chwilę potem przybliża niebezpiecznie swój policzek do mojego. Uciekam jak oparzona. Podobno zdarza się, że kobiety w miejscach publicznych dotykane są przez obcych (w tłumie), nigdy nic takiego mnie nie spotkało, a tu w biały dzień gościu przekracza moją strefę bezpieczeństwa.
Taj Mahal rzuca na kolana. Wybudowane przez Szachdżana z dynastii Wielkich Mogołów po śmierci trzeciej żony przy narodzinach 14. dziecka w 1631 roku. Mumtaz Mahal poprosiła męża o złożenie obietnicy, że ten zadba o dzieci, nie ożeni się ponownie i sprawi, by pamięć o niej przerwała po wsze czasy. Szachdżan dotrzymał słowa.

Patrząc na monumentalna budowlę, otoczoną czterema minaretami i dwoma budynkami, z których jeden jest meczetem, a drugi atrapą (dla zachowania symetrii) myślę sobie, że to najdroższy nagrobek świata, a jednocześnie świątynia miłości.
Opuszczam Agrę przekonana, że największym skarbem jest szkoła Zuzanny i Anila Gupta, a zwiedzanie Taj Mahal miłym dodatkiem do wycieczki.
_____
Każdego, kto chciałby wesprzeć szkołę zachęcam do zajrzenia na FB (link).

