Indie,  podróże

Jak wprosić się na indyjskie wesele

Wkręcić się na indyjskie wesele jest całkiem łatwo szczególnie, że impreza zwykle trwa dwa tygodnie. I choć nasz pobyt w Puskarze dobiegał końca, a jedyne o czym myślałam to gorący prysznic (nic z tego, znowu tylko zimna woda), to dobiegająca nas muzyka sprawiła, że wyszliśmy obczaić temat. Ulicami szedł pochód bajecznie kolorowych Indusów, na koniu siedział pan młody, a kobiety w sari tańczyły wokół niebiańskiej piękności z pomalowanymi henną dłońmi. Nie było wyjścia – wprosiliśmy się na indyjskie wesele!

Pociąg stukotał po szynach kolebiąc nas do snu. Plecaki pod dolną pryczą; leżymy w trójkę jeden pod drugim przy jednej ścianie, obok kolejne trzy leżanki z ciekawskimi oczami podróżujących Indusów. Młoda kobieta raz po raz wykrzywia twarz trzymając się za brzuch. Mąż troskliwie pyta, czy chce herbaty, może placka. Początek ciąży i przeziębienie ewidentnie jej nie służy.

Ogólne poruszenie, dojeżdżamy do Ajmer – muzułmańskiego centrum Indii Północnych. To również nasza stacja, więc szykujemy się do wyjścia. Wiemy co nas czeka. Kierowcy tuk tuków będą proponować podwózkę do Pushkaru – celu pielgrzymów z całych Indii, gdyż właśnie tam znajduje się jedyna świątynia Brahmy. 11 kilometrów planujemy pokonać uberem, jest 23:00, lokalny autobus ponownie wyjedzie dopiero o świcie. Zanim kliknę „confirm” w aplikacji podchodzi miły pan i decydujemy się na tuk tuka. Żałujemy już po kilku minutach.

Zimno

Puchowe kurtki niewiele pomagają, wystawieni na pęd wiatru naciągamy mocno kaptury. Droga wije się pod górę, powietrze robi się bardziej rześkie. Tuk tuk cierpi, zbiera się powili po każdym zakręcie. Podjeżdżamy pod rogatki miasta. Blokada. Na drogę wychodzi grupa młodych mężczyzn żądając zapłaty. Spoglądamy po sobie lekko zdumieni, a wraz z rosnącą wrzawą narasta obawa o nasze bezpieczeństwo. Jest środek nocy. Jakby wbrew zdrowemu rozsądkowi budzi się mój opór. Nie zapłacę haraczu nazywanego tutaj zgrabnie podatkiem. Spokojnie, ale stanowczo odmawiam wymawiając kilkukrotnie słowo „police”.

Dopiero co uciekliśmy z Delhi

Kierowca zjeżdża na bok, każą mu wysiąść. Teraz na nim skupia się irytacja grupy. Z niesmakiem i (chyba) strachem wręcza pieniądze. Jedziemy dalej. Labirynt uliczek wydaje się nie mieć końca, kierowca nie wie którędy do hotelu. Przystajemy przy mężczyznach grzejących się przy ogniu. Wskazują jakiś kierunek, ale wkrótce znowu gubimy drogę. Starszy muzułmanin pokazuje palcem, to ostatecznie doprowadza nas do celu. Kierowca grzecznie prosi o zwrot „podatku”; bez kręcenia nosem oddaję. Dopytuję na FB grupie Miłośników Indii co się przed chwilą stało. Odpisuje Himmat, wirtualny znajomy z Indii. Puszkar jest świętym miastem i obowiązuje opłata za wjazd, w przypadku przejazdu autobusem wliczona w cenę biletu, dlatego wielu nie wie o takim obowiązku. Głupio mi.

Jeszcze zimniej

Przemarzliśmy w tuk tuku, w kranie oczywiście tylko zimna woda. Śpię w skarpetkach, polarze, a i tak drżę pod grubym kocem. Następnej nocy dorzucę jeszcze kurtkę i będzie prawie ciepło.

Przemierzamy Pushkar głaszcząc krowy, choć liczebnie przeważają tu byki. Obcowanie z nimi kosztuje nas jeden atak rogami na Waldika (klejnoty ocalały :)), pogonienie mnie gdzie pieprz rośnie (schowałam się za ulicznym stoiskiem) i amortyzację motocykla, który młody byczek przewrócił na moje nogi.

Obmyć się z grzechu

Nad świętym jeziorem ludzie zmywają grzechy. Małpia rodzina lekceważy naszą obecność poza małpiątkiem wspinającym się na kolana Waldika. Jakkolwiek słodko to wygląda może skończyć się ugryzieniem i poszukiwaniem szpitala (wścieklizna). Matka chyba nie widzi harców młodego, więc Waldik wychodzi bez szwanku.

Pomocny Indus opowiada o świętych obrzędach odczyniając modlitwy nad Waldkiem. Zaczyna się od wręczenia do ręki kwiatka, następnie wymówienia imienia. Błogosławieństwo wiąże się z polewaniem wodą głowy i naznaczeniem czoła pomarańczową kropką. Dopełnienie stanowi pleciony sznureczek zawiązywany wokół nadgarstka. Zapłata co łaska. Przed samozwańczymi przewodnikami i błogosławieństwem przez osoby świeckie przestrzegają podróżnicy. Waldik jednak wydaje się zadowolony.

Kolejka do Świątyni Brahmy wydaje się nie mieć końca. Znikamy w którejś z przecznic chcąc przeczekać, a przy okazji zjeść obiad. Pani na naszych oczach przygotowuje chapati wypiekając je w glinianym piecu, raz po raz plując przez ramię. Tutaj wszyscy plują na potęgę przez betel do żucia – czwartą używkę na świecie po tytoniu, alkoholu i kawie. Rozglądamy się za toaletą, ale tu zawsze kłopot. Waldik podchodzi do sprzedawcy, a ten prowadzi go kilka kroków, podciąga płachtę namiotu i pokazuje palcem – tam. Przed Waldkiem rozpościera się pustynny krajobraz z górą śmieci. Pushkar powstał na obrzeżach pustyni Thali, można zafundować sobie przejażdżkę wielbłądem.

Spotkanie z kinnar – trzecią płcią

Trzecia płeć

Wracamy do świątyni i naszym oczom ukazują się pięknie pomalowane, dumne kinnar. Wkrótce dowiemy się, że przyjechały na indyjskie wesele. Pierwsze wrażenie: zaskoczenie, drugie: radość. Trzecia płeć w Indiach kiedyś uznawana za pół-bogów pół-ludzi dziś zepchnięta na margines społeczeństwa. Idziemy dalej. Nagle staję. NIE! Muszę poprosić o zdjęcie, muszę. Dziewczyny się cieszą i błyskają także swoimi komórkami. Poznajemy guru, która staje w centrum zdjęcia obok mnie. Mam ochotę ją wyściskać, ale nie wiem, czy wypada. Machamy sobie na pożegnanie z promiennymi uśmiechami.

Wejście do świątyni przez bramkę z wykrywaczem metalu. Inny pielgrzym instruuje nas gdzie zostawić buty. Waldek pilnuje plecaków i aparatu („photo permitted”). Magdi i ja otrzymujemy prezent – kwiaty, które pan wkłada nam w dłoń. Hindusi pragną uzyskać błogosławieństwo z rąk mnicha. Ponieważ jest „very busy” nasz pomocnik jest jego przedłużeniem. Dotyka naszych głów i prosi i podanie imienia. Coś nam to przypomina… Kolega odbiera telefon, my oglądamy świątynię, wreszcie kierujemy się do wyjścia. Dopada nas na stopniach i każe zawracać. Musimy złożyć ofiarę z kwiatów pod jakimś posagiem. Jak tylko uwalniany ręce wyciągamy… portfele. 
Waldek się śmieje.

Naprawdę marzniemy

Zimny pokój, zimna woda. Obiecują w recepcji, że załączą, ale na dobrych chęciach się kończy. Uderzenia bębnów wołają nas na zewnątrz. Wybuchają petardy. Idziemy! Jeszcze zdążymy zmarznąć w pokoju (na dworze cieplej). Pochód. Ludzie tańczą. Z przodu kobiety w bajecznych sari o pięknie podkreślanych oczach. Muzyka zatyka uszy. Radość wybucha na przechodniów jak sztuczne ognie na niebie. Na tyłach pochodu, pomiędzy rzędami świecących lamp w nienagannie skrojonych garniturach idą panowie. Zapraszają mnie do środka. Tańczę z nimi, przy tych rytmach nogi nie ustoją posłusznie. Budzę ich rozbawienie, ale co mi tam. Korowód domyka pan młody na koniu. Tańczy całe miasto. Żebracy podbiegają, gdy mężczyzna rzuca banknotami. Widząc aparat chłopcy stroją miny do obiektywu.

Indyjskie wesele

Takie indyjskie wesele trwa nawet tydzień i dwa. Koszt imprezy pokrywa rodzina panny młodej. Ona też odpowiedzialna jest za sfinansowanie ubrań wszystkich gości, oprawę muzyczną i kamerzystę.

Im bogatsza rodzina tym większą ilością biżuterii przyozdobiona panna młoda. Po weselu stanie się jej własnością. Młodzi podczas ceremonii na znak najwyższego szacunku dotykają stóp rodziców i teściów. Panna młoda opuści swój dom na zawsze zamieszkując pod dachem teściowej.

Czeka nas pobudka o świcie, kolejny odcinek podróży pokonany pociągiem. Indyjskie wesele będziemy wspominać z łezką w oku. Z łatwością odnajdujemy swój wagon i rozkładamy się na leżankach. Wkrótce dobiegają naszych uszy odgłosy klaskania. To kinnar. Tym razem spotykany te, które nie żyją w komunie pod opieką guru. Są niezależne, a utrzymują się z wymuszania datków od Indusów. Chętnie wpraszają się na indyjskie wesele, żeby pobłogosławić małżonków. Gdy w rodzinie przyjdzie na świat dziecko je także błogosławią za odpowiednią opłatą. Jeśli ktoś przeciwstawiłby się tej tradycji musiałby liczyć z ryzykiem odebrania dziecka przez hidźry. To one oceniają, czy płeć dziecka jest jednoznaczna, jeśli tylko mają wątpliwości odbierają noworodki i nikt nie może z tym nic zrobić. Trzecia płeć w pociągach klaszcze i oczekuje zapłaty za błogosławieństwo. Na tych, którzy odmówią rzucana jest klątwa, a Hindusi bardzo się jej obawiają.

Turystom kinnar dają spokój. Chyba wydają się zdziwione, kiedy wyciągam banknot. Może nawet speszone. A ja się uśmiecham. Po prostu, jak wszyscy tutaj.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.