• codziennik

    Opowieść wigilijna, w której zabrakło Dickensa, ale nie duchów.

    Duch Marleya Marley już nie żył. Nie ulega to najmniejszej wątpliwości*. Podobnie jak Scrooge chodziłam po świecie skupiona na tym co ważne teraz, w tym momencie i choć w takim podejściu wydawać by się mogło nie ma niczego złego, to zważywszy na unoszącą się w powietrzu magię Świąt Bożego Narodzenia było – krótko mówiąc – jak kulą w płot. W całym swoim życiu przechodziłam różne etapy duchowego zaangażowania balansujące na dwóch przeciwstawnych biegunach. Wszystko co działo się „pomiędzy” opowiada ta oto historia, a właściwie cztery duchy, które mnie odwiedziły. Podobieństwo do dzieła Karola Dickensa tylko pozorne, moi „goście” nie przypominali upiorów, a ludzi w potrzebie, dzięki którym jednak mogłam przyjrzeć…